Dopalacze wróciły. Policja bezradna
Mimo że od 2010 roku obowiązuje zakaz sprzedaży dopalaczy wróciły one do sklepów. O dziwo policja i prokuratura nie mogą nic zrobić.
Największym „dopalaczowym” zagłębiem jest Łódź. To tutaj środki te wyrządzają największą szkodę. W ubiegłym roku ponad 500 osób trafiło po ich zażyciu do szpitali.
- Codziennie w sąsiedztwie naszej kamienicy narkomani palą dopalacze – skarżą się lokatorzy z ul. Gdańskiej 64 w Łodzi. - Wymiotują. Boimy się wypuszczać dzieci z mieszkań.
Ludzie podejrzewają, że dopalacze sprzedawane są w jednym z pobliskich sklepów. Wielokrotnie zawiadamiali o tym policję. Odpowiedź, którą słyszeli była dla nich szokująca.
- Policja nie ma uprawnień, aby podejmować działania w przypadku sprzedaży dopalaczy - wyjaśnia Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - To sprawa sanepidu.
Niestety, podczas pośpiesznych zmian, jakie zostały wprowadzone w prawie pięć lat temu i zostały odtrąbione, jako wielki sukces walki z dopalaczami popełniono błąd. Posłowie zdecydowali, że "wytwarzanie i wprowadzanie do obrotu" będzie ścigane na podstawie prawa administracyjnego. Ani prokuratura, ani policja nic do tego nie mają. A inspektorzy sanitarni?
- To walka z wiatrakami – przyznaje pracownik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Łodzi. - Od wielu miesięcy bezskutecznie próbujemy zamknąć sklepy, w których sprzedawane są dopalacze.
Podobnie jest w Zamościu, gdzie właściciel sklepu przy ul. Partyzantów śmieje się inspektorom w twarz. W 2010 roku zamkniętych zostało 1378 sklepów z dopalaczami. Teraz wracają, a ich właściciele wodzą za nos kontrolerów.
Zbigniew Heliński