Premier mogła zginąć w śmigłowcu?
Po wypadku auta BOR z Premier na pokładzie Beata Szydło była transportowana śmigłowcem. Okazuje się, że to dopiero w powietrzu jej życie mogło być zagrożone. Z powodu braku paliwa!
Łukasz Pawelski dziennikarz portalu Kulisy24.com w tekście pod wymownym tytułem: „Pogotowie Specjalnej Troski” wyliczył, że maszyna, którą transportowana była szefowa rządu mogła przed lądowaniem w okolicach Kielc stracić napęd.
Teoretycznie Eurocopter EC 135 może przelecieć nawet 635 kilometrów. Teoretycznie bo latające w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym maszyny mają być tankowane jedynie do połowy baku! Jak pisze autor inaczej miałyby problem z uniesieniem się w powietrze! Aby ograniczyć ciężar LPR zaleca swoim pracownikom… program odchudzania. Każdy kilogram ma znaczenie.
- „(…) Helikopter najprawdopodobniej zatankowany w Bazie LPR na warszawskim Bemowie z mniejszą ilością paliwa wystartował w kierunku Oświęcimia. Zakładając, ze maszyna została zatankowana 460 litrami paliwa mogła pokonać prawie 411 km. Odległość z Warszawy do Oświęcimia to w linii prostej około 273 km. Helikopter startując z Oświęcimia miał paliwa na około 138 km lotu. Czyli w sam raz tyle, aby dolecieć do bazy LPR w pobliżu Kielc i tam dotankować. Jak ryzykowna to była operacja świadczy fakt, że Oświęcim od Kielc dzieli w linii prostej dystans około 135 km (…)” - czytamy.
Jeśli autor ma rację oznacza to, że śmigłowiec praktycznie nie miał zapasu w baku na wypadek awaryjnej sytuacji. Ba, zboczenie z linii prostej o każdy kilometr wiązało się z niebezpieczeństwem! Mało tego, podczas lotu oraz lądowania na tankowanie Pani Premier najprawdopodobniej marzła. W maszynie nie ma bowiem ani klimatyzacji, ani ogrzewania. Latem w kabinie pilotów potrafi być nawet ponad 50 stopni Celsjusza.
Zbigniew Heliński